Dodał/a: Jamal
A teraz bardziej poważnie (choć jeszcze nie tego szukacie)…
Jest rok 2007 i zdałem maturę, szukam pracy na wakacje.
Mleko nasz „wybawca” i inne ciekawostki
Moja historia z mlekiem zaczęła się dosyć dziwnie. Otóż jako niemowlę stale bywałem głodny. Ssałem zatem pierś w celu zaspokojenia pierwotnej potrzeby potocznie określanej głodem. Nieprawdaż, dosyć niespotykana historia?!
A teraz bardziej poważnie (choć jeszcze nie tego szukacie)…
Jest rok 2007 i zdałem maturę, szukam pracy na wakacje.
No i jest, trafiłem do OSM (Okręgowej spółdzielni Mleczarskiej – gdyby ktoś nie znał rozwinięcia, w co szczerze wątpię). Stanowisko serowara przybliżyło mi „troszkę” proces powstawania i obróbki produktów z tzw. kategorii Nabiałów. Zdarzało się zastępować innych pracowników na ich liniach produkcyjnych. Nic specjalnie ciekawego, by z tego nie wynikało, gdyby nie fakt, że właśnie to konkretne wydarzenie zmieniło diametralnie moje poglądy dotyczące pochłanianego przeze mnie jedzenia (w tym przypadku mlesia).
Kierownicy zmiany i kontrolerzy jakości często spacerowali po halach, nadzorując przebieg naszej pracy. Praca na linii produkcyjnej wyglądała dosyć zabawnie z perspektywy pracownika. Ledwo zostawaliśmy sami, zrzucano wszelkie maseczki, czy czepki do trzymania włosów. Gdy kogoś z nas dopadała choroba - nieziemskie zimno panujące na każdej hali, czy wielogodzinne trzymanie rąk w lodowatej wodzie (temp. Od 6o do 10o stopni) bezkarnie kasłał sobie na lewo i prawo, nie bacząc na higienę miejsca pracy, że o kapiącym nosie nie wspomnę – rękaw sztywniał po paru godzinach wycierania weń smarków. Dorzucę do tego liczne skaleczenia. Praca polegała m.in. na krojeniu twardego twarogu na mniejsze porcje, co by łatwiej i lżej było go przenosić do mielącego kombajnu. Jak to bywa na linii produkcyjnej, nie ma czasu nawet na skoczenie do toalety, więc ociekający palec po prostu raz na jakiś czas wkładało się do ust, by bodajże na chwile zatamować kapiącą krew. Wracając do twarogu, a ten był dosyć śliski i mokry, często wysuwał się z rąk (fakt, gdyby dawali rękawiczki, to może…) i lądował na podłodze. Jak wiadomo po podłodze się zazwyczaj chodzi, no chyba że ktoś umie latać, w co szczerze wątpię. Nie stało jednak nic na przeszkodzie by taki twaróg wylądował w kombajnie, a po dalszej obróbce wylądował na waszym, czy moim talerzu w postaci sera.